Pamiętam "Horsztyńskiego", którego w Teatrze Polskim wystawiał Edmund Wierciński. Był to okres, kiedy ówczesny dyrektor IBL, prof. dr Stefan Żółkiewski lubił znacząco powtarzać: "Nie wiemy nic o chłopach, a wiemy masę o magnatach". Biedny Wierciński dopisał Słowackiemu w finale zrewolucjonizowanych chłopów, ale i tak prof. dr Jan Kott orzekł, że "Horsztyński do wielkiej klasyki nie należy". Chyba się jednak profesor pomylił. Utwór Słowackiego, któremu Małecki dorobił tytuł, ale do którego nie zdołał skompletować dwunastu zagubionych kart rękopisu i sceny finałowej, stanowi - może dzięki tym ubytkom? - rzadki w naszej dramaturgii romantycznej przykład sztuki stwarzającej możliwość wielu całkowicie przeciwstawnych i różnych interpretacji. Przy tym ta wielorakość zawsze znaleźć może uzasadnienie w tekście, sprawdza się zatem jedynie poprzez rezonans, jaki budzi w wyobraźni widza. Kotarbiński grał "Horsztyńskiego" przez klucz
Tytuł oryginalny
Przeciw Szczęsnemu
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura nr 16