Przyznaję się do bezradności w sprawie ostatnich przedstawień Kazimierza Kutza. Jak to jest, że najpierw robi on znakomitych "Twórców obrazów" - gorzki rozrachunek z blichtrem i podłością tzw. sztuki, potem uderza bezkompromisową "Kartoteką", proponuje ironiczno-patriotyczny kabaret w "Spaghetti i miecz", następnie podstawia sobie i kolegom po fachu przed oczy prześmiewcze lustro w świetnym "Na czworakach". I kiedy wydaje się, że artyście nie przeszkodziła zmiana kamery na teatr żywego planu, przychodzą "Damy i huzary" - pełne złego smaku widowisko, któremu bliżej do kabaretowych biesiad. I co z tym wszystkim począć? Zapomnieliśmy o "Pieszo". Były "Tanga", był "Portret", były mniejsze sztuki Sławomira Mrożka. A "Pieszo" stało sobie spokojnie na półce i czekało. Ale to może i dobrze. Zapewne najwybitniejszy obok "Ślubu" polski dramat ostatniego półwiecza należy do utworów, których nie trzeba ruszać, jeśli się nie wie, po co. To bodaj Je
Tytuł oryginalny
Pieszo, ale dokąd?
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 6