EN

16.05.1960 Wersja do druku

Paradoks wielkiej inscenizacji

Korytarz w Szkole Podchorążych, przez całą sceny szerz szeroki, do pół drugiego planu w głąb. Nie ma ani korytarza, ani Szkoły Pod­chorążych, ani "giwerów w rzędów dwa pod ścianą". Nie ma bębnów na kozłach, ani moździerzy, czy zapasu kul. Nie ma ani jednego z przedmiotów tak dokładnie opisanych w "Nocy listopadowej". Jest za to w nowej inscenizacji Kazimierza Dej­mka rodzaj ekranu, na którym odbijają się świetlne zygzaki; wyobraźni widza podsuwają one cały łańcuch skojarzeń. Mogą to być nastawione na sztorc bag­nety; a zarazem - błyskawice. Tak bo­wiem, jako burza z piorunami, rozpoczy­na się w naszej wyobraźni wielki dramat o nocy powstańczej 1830 roku. Jak widać, wyobraźnia inscenizatora (i scenografa, Andrzeja Stopki) od pierw­szej chwili "zmaga się" z wyobraźnią poe­ty. Myślenie dramatyczne Wyspiańskiego było całkowicie konkretne. Autor "Wesela" "widział" przy pisaniu twarze ludzkie, gesty, mundury, stroje, kształty kwia

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Paradoks wielkiej inscenizacji

Źródło:

Materiał nadesłany

Teatr nr 10

Autor:

Wojciech Natanson

Data:

16.05.1960

Realizacje repertuarowe