EN

13.03.2006 Wersja do druku

Obcas Hani w Tel Awiwie

- Niegdysiejsze herody i katony, tak estradowcy nazywali stare autorytety teatralne, uważały, że "Bielicka się marnuje", że powinna przestać się zgrywać na estradach i wrócić do prawdziwego teatru. Ale Hania się nie dała. Docenił to nawet nasz przepojony powagą Sejm i minutą ciszy uczcił jej pamięć. Nie spotkało to dotąd żadnego heroda ani katona - HANKĘ BIELICKĄ wspomina Stefania Grodzieńska.

Beata Kęczkowska: Bałam się, dzwoniąc do Pani z informacją o śmierci Hanki Bielickiej. To Pani mnie uspokaja, powtarzając: "Wiesz, co ja o tym myślę". Niby wiem, ale wiedziałam też, że to ktoś Pani bliski. Stefania Grodzieńska: Hania istniała w moim życiu przez 60 lat, od dnia, gdy w 1946 r. weszła na estradę w ogródku Bagatela. Byliśmy na widowni z Jerzym Jurandotem, twórcą i dyrektorem "warszawskiego Teatru Syrena w Łodzi", jak głosiły afisze. Na estradę weszła osoba, którą warto opisać. Stworzenie wyglądało na nastolatkę. Nosiło białą sukieneczkę przepasaną niebieską szarfą z ogromną kokardą na tyłku. Odśpiewała, a raczej odchrypiała, piosenkę wileńskiego autorą Zabko-Potopowicza: "On namawiał, on namawiał, on namawiał cały czas". Od pierwszej zwrotki było wiadomo, że mamy przed sobą - nie, nie przyszłą już teraz gotową gwiazdę estrady. Dyrektor Syreny szturchał mnie i kopał w kostkę (jako dyrektor nie powinien, mę

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Obcas Hani w Tel Awiwie

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza - Stołeczna nr 61

Autor:

Stefania Grodzieńska

Data:

13.03.2006