Gdy oglądam Różewiczowską "Grupę Laokoona", odnoszę stale wrażenie, że najciekawsza i najzabawniejsza jest odsłona pierwsza. Potwierdziła to i nowa inscenizacja Zygmunta {#os#871}Hübnera{/#} w warszawskim Teatrze Współczesnym. Dwaj podróżni znajdują się w przedziale pociągu, wjeżdżającego na stację graniczną. Jeden jest niespokojny, przerażony, roztrzęsiony. Zdradza tak wielkie lęki, że na milę pachnie przemytem. Ale te właśnie objawy nie pozwalają w nim widzieć poważniejszego przestępcy. Zawodowy przemytnik zachowuje zimną krew. Chyba, że jego samodemaskowanie miałoby być wyrafinowanym wybiegiem? Drugi turysta zachowuje się zupełnie inaczej. Cechuje go nie tylko spokój, ale i obojętność. Pogrążony w lekturze "Wieczorów florenckich", żyje w idealnym świecie przygód duchowych. Może to być maska nowego rodzaju. Zapalony zwolennik oderwanego piękna chciałby uchodzić za przemytnika w znaczeniu przenośnym. Jeg
Tytuł oryginalny
O różnych przemytnikach
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr Nr 19