Sztuka francuskiego dramaturga Juliena Greena w ojczyźnie autora zrobiła klapę. Nie wiem, co kierowało Janem Bratkowskim, gdy postanowił wystawić "Nieprzyiaciela". Być może skłoniła go do tego religijna warstwa tekstu. Ale podobnie jak we Francji w 1954 roku, tak i w Polsce w roku 1996 metafizyczny melodramat Greena był tylko nudnym wykładem filozoficznym. Sądzę, że błąd tkwi w samym tekście: banalna fabuła - rywalizacja trzech braci o kobietę, żonę jednego z nich - nie może unieść ciężaru znaczeń, które włożył w nią Green. Trudno uwierzyć, że konwersacje na sofce i przy kominku ilustrują odwieczną walkę Księcia Ciemności z Panem Bogiem. Elżbieta (Anna Korcz) zdradza Filipa (Jan Englert) z Jakubem (Krzysztof Kolberger) chyba nie z powodów metafizycznych, ale dlatego, że Filip jest impotentem. Piotrem (Jan Frycz), który porzucił zakon i chce zgrzeszyć z Elżbietą, kierują raczej naturalne instynkty niż Szatan. Co do metafizyki, nie udało
Tytuł oryginalny
Nieprzyjaciel
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 146