EN

21.10.1999 Wersja do druku

Nie można kochać na rozkaz

Oglądając "Sylfidy" podczas sobotniego wieczoru baletowego w Teatrze Wielkim czułam się jak Gombrowiczowscy uczniowie, których "nie zachwyca". Z klasycznym baletem na większości scen operowych w Polsce rzeczywiście jest jak z... lekturami szkolnymi. Przysłowiowego wieszcza Słowackiego większości z nas obrzydziła pani polonistka - nielicznym udało się, mimo edukacyjnego przymusu, zachować miłość do literatury. Z tańcem rzecz ma się pozornie trochę inaczej. Tu trudno uwierzyć w wielkość i piękno najsłynniejszych choreografii świata, kiedy baleriny są sztywne jak drągi, walą pointami w podłogę niczym młoty pneumatyczne, a z twarzy nie schodzi im albo uśmiech numer pięć, albo grymas totalnego wysiłku. Dramaturgia wydarzeń buduje się przeważnie na zupełnie groteskowej zasadzie: kiedy ktoś po skoku spada na chwiejące się nogi i - sukces! - utrzymuje równowagę. Jak w takich okolicznościach uwierzyć, że taniec tych dziewcząt może kogoś zau

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Nie można kochać na rozkaz

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wielkopolska nr 247

Autor:

Ewa Obrębowska-Piasecka

Data:

21.10.1999

Realizacje repertuarowe