Czas teatralnych rozliczeń z rzeczywistością społeczną, jak się wydaje, minął bezpowrotnie (oby). Teatr nie musi już prowadzić gier z cenzurą, nie musi mrugać do widza, nie musi niczego demaskować, piętnować, ani nikogo zbawiać. Przestał być trybuną wolności i ołtarzem narodowych symboli. Teatr nareszcie może być po prostu teatrem. Nie oznacza to jednak, iż obce mu jest wszelkie zaangażowanie. Pozostając nieczułym na to, czym żyjemy i o czym śnimy mógłby niebezpiecznie oddalić się od widza. O ile, rzecz jasna, ma ambicje goszczenia nie tylko garstki wyrafinowanych koneserów. O ile chce trafiać w jak najszersze spektrum społecznego odbioru. Jedyną dziś sferą sztuki, która próbuje komentować świat, od którego uciekamy w domowe zacisza, który jest za oknem i tak bardzo doskwiera; jedyną sferą sztuki, która nie ucieka od szarości jest piosenka rockowa. Wystarczy posłuchać choćby Kultu z rewelacyjnie lapidarnymi i
Tytuł oryginalny
Nasza karykatura
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Polskie nr 223