EN

3.03.1974 Wersja do druku

Mity i obsesje

No, ale w repertuarze pańskiego teatru, dyrektorze, wciąż nie ma ani jednej pozycji wagnerowskiej... Zabrakło tylko roku do jubileuszu dziesięciolecia. Bo przez dziesięć lat na konferencjach prasowych i przy innych okazjach wszyscy my, piszący o muzyce, w ten właśnie sposób truliśmy dyrektorów i kierowników artystycznych stołecznego Teatru Wielkiego. Oni się zmieniali, odchodzili, czasem wracali, a w tym naszym truciu nic się nie zmieniało. Z zupełnym spokojem można było ciskać włócznią w dyrekcję, mając pewność, że jak włócznia Amfortasa w "Parsifalu", na pewno trafi w cel. Sytuacja zaostrzyła się, gdy Opera Poznańska poczęła za dyrekcji Roberta Satanowskiego serwować Wagnerowskie premiery: najpierw "Tannhäusera", a później nawet "Tristana i Izoldę". Więc, rok po roku, celowaliśmy i trafiali bez pudła w ową wagnerowską tarczę. Prawdę mówiąc, nieraz zadawałem sobie (po cichu) pytanie, dlaczego dopiero wystawienie którejś z Wagner

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

Kultura, nr 9

Autor:

Henryk Swolkień

Data:

03.03.1974