Publiczność dzisiejsza snobizmuje się od lat dziesięciu przynajmniej w Warszawie różnego rodzaju słabostkami snobizmu. Niedawno "Pan Gehlhab" u Jaracza, ostatnio Teatr Narodowy za pośrednictwem pana Jourdain podsycają tę zabawę. Na "komedji z baletem" pana Moliera wszyscy chcielibyśmy się ubawić: wciągamy powietrze do płuc, szykując się do homerycznego śmiechu, a tymczasem nic z tego. Co najwyżej zdobywamy się na uśmieszek historycznego zrozumienia i pobłażliwości. Bo choćby to brzmiało paradoksalnie powiedzmy sobie, iż niema śmieszności w snobizmie, jeżeli gdzieś na najdalszym planie nie czai się za nim odrobina tragizmu. Czułe pięty Achillesów nie zawsze muszą być wzniosłe. Mogą nas również śmieszyć słabostki atletów, których siła pieniądza, znaczenia czy nawet wiedzy nadziewa się nieoczekiwanie na kołki w wilczych dołach psychologicznych zasadzek. Ale muszą to być jednak siłacze lub choćby spryciarze. Pan Jourdain, jakiego widz
Tytuł oryginalny
Mieszczanin szlachciem w Teatrze Narodowym
Źródło:
Materiał nadesłany
"Tygodnik Ilustrowany" nr 12