Jest trochę uroczych chwil i ładnych rekwizytów w tej drugiej z kolei adaptacji powieści Gałczyńskiego z wczesnego okresu jego twórczości: skrzyżowanie poezji z groteską w grze aktorów i kompozycji scenicznej, zabawne kostiumy i powabne igraszki parasolami, trzymanie się klimatu poetyki Gałczyńskiego, która przez "Porfiriona Osiełka" torowała sobie drogę zarówno do "Kolczyków Izoldy" jak do Zielonych Gęsi i Listów z fiołkiem. Krystyna Meissner starała się usilnie, by absurdy "Porfiriona" i fantazja "Porfiriona" nie ograniczały się do cech zbieżnych z teatrem Witkacego, z wizjami Schulza. Toczyć się miały te młodociane figle autora "Niobe" lekko i nie za długo, wśród pełnych wdzięku, szybkich zmian sytuacji. I aktorzy starali się dostosować do poetycko-groteskowych pląsów poety: zwłaszcza Andrzej Szajewski, postać tytułowa, zdziwiony Kandyd czy inny prostaczek boży, bezbronna ofiara i niewinny poeta. Zabawne, choć wedle gotowych wzorów fig
Tytuł oryginalny
List z lawendą
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu