A także: cudowna sztuczność konwencji, radość z jej przełamywania, swobodne żonglowanie stylami, zabawa teatrem. Tak odczytuję zamierzenia twórców spektaklu. Tyle że nie do końca zostały spełnione na scenie.
Sceniczna baśń Gozziego znakomicie do takich gier się nadaje. Sama w sobie jest autotematyczną grą z teatrem, fikcją i rzeczywistością - jak to commedia dell'arte. Tutaj commedia dell'arte zeszła na daleki plan. Owszem, czterej zanni -Pantalone, Tartaglia, Truffaldino i Brighella - rozpoczynają spektakl. Ale półprywatnie, jako aktorzy, grający sobie w piłkę. Piłka kopnięta w prześwit dekoracji powraca jako obcięta głowa. Za ścianą zamykającą scenę jest inny świat - przechadzają się tam rytmicznie i formalistycznie postaci w orientalnych strojach. To teatr i aktorzy - stwierdzaj - odkrywczo zanni. I już mamy inną rzeczywistość - baśni o okrutnej księżniczce Turandot, która zadaje pretendentom do swej ręki trudne zagadki. Żaden jeszcze nie odgadł, więc ich okrwawione głowy malowniczo zawisają nad sceną. Świat baśni jest mocno skonwencjonalizowany. Kostiumy są swobodnymi (przeważnie udanymi) wariacjami na tematy wschodnie, aktorzy (zwłaszcz