- Podkreślam, że to nie jest realizacja "Władcy much". To jest sprawdzanie, czy też mapowanie co najmniej kilku tekstów, materiałów. Jasne, że aktorzy nie grają, ani nie udają dzieci. Tak naprawdę czerpiemy jedynie ze świata dziecięcych motywacji - prostszych, bardziej pierwotnych. Dzieci nie są uspołecznione, upolitycznione - mówi JAROSŁAW TUMIDAJSKI, reżyser "Wyspy niczyjej. Mappingu" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.
Łukasz Rudziński: Czemu zdecydowałeś się na motyw dzieci na bezludnej wyspie? Jarosław Tumidajski: Pomysł zrodził się w samochodzie, przed ostatnimi wakacjami, słuchałem utworu "We Are The Pigs" zespołu Suede. Ta piosenka kończy się takim chóralnym śpiewem dzieci przy ognisku. Natychmiast skojarzyło mi się to z "Władcą much" Williama Goldinga. Pomyślałem, że to materiał, z którym warto się zmierzyć. Prosta sytuacja, ludzie pojawiają się w nierozpoznanych okolicznościach i zaczynają reagować. Pytanie - jak reagują. Czy robią to przy użyciu wypracowanych schematów, czy też pojawia się szansa na zbawczy błąd. Zarówno "Grupa Laokoona", jak i "Oni" czy "Pan Tadeusz" oparte były na literaturze, ale opowiadałeś własne historie przez te teksty... - Tym razem głównym punktem odniesienia jest "Władca much", ale zdaję sobie sprawę z tego, że w momencie, gdy adaptuję prozę, w dużym stopniu narzucam adaptacji swoją opowieść, swoją