EN

15.10.1997 Wersja do druku

Kondycja naszej plasteliny

Z biegiem lat i premier, wolno lecz zauważalnie, w stosunkach naszych z teatrem Mikołaja Grabowskiego nastawać zaczęła harmonia. Rozumieliśmy się w ciemno. My, Polacy obarczeni kolosalnym ciężarem haniebnych wad narodowych, już przed pierwszą kurtyną, by później nie szeleścić bielizną, kładliśmy nasze pupy na szczerze otwartych dłoniach. On zaś sięgał po bat. On - surowy ojciec, rodak bezkompromisowy, demaskator i pryncypialista, artysta opętany patriotyczną szczerością - brał nas do galopu. Rozpoczynał kolejne ogólnonarodowe łojenie. Na okoliczność naszych wad, biczował nas na odlew, byśmy się opamiętali. Za alkoholizm i wszystkoizm, za ciemnotę i niemotę, za dewocję i rozpustę. Za wszystko, proszę ja was. To właściwie nie był teatr. To był krwawy salon oczywistości. Nazajutrz zaś zaczynało się pospolite nadwiślańskie lizanie ran. Byle do wiosny... Do następnego Słobodzianka, Kitowicza bądź Gombrowicza, kiedy to Grabowski znowu z

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

"Dziennik Polski" nr 241

Autor:

Paweł Głowacki

Data:

15.10.1997

Realizacje repertuarowe