EN

16.11.1970 Wersja do druku

Kłopoty z "Peer Gyntem"

Ten Peer Gynt, oglądany na scenie po raz pierwszy, wprawił mnie w zakłopotanie. Bo zrobił to przedstawienie teatr pełen ambicji i niegasnącej świeżości, i aktorzy, dla których ma się dobre uczucia i myśli, i reżyser, o którym zrobiło się głośno, a którego żadnej pracy - tak się to brzydko złożyło - nie miałam możności zobaczyć. I jeszcze: spektakl cieszył się dobrą na ogół reputacją; koledzy chwalili pomysłową oszczędność, z jaką reżyserowi udało się wtłoczyć dzieło tak rozbujane w przestrzeni i w czasie w ramki kameralnego teatru. Można oczywiście chwalić teatr, reżysera i aktorów, a także scenografa za ambicje i inwencję, z jaką na małej scenie pokazali utwór trudny do pokazania nawet na scenie największej. Ale co z tego wynikło? Ten Peer Gynt, zestawiany w programie z Faustem, Kordianem itd., wydawał się naprawdę w sposób podejrzany podobny do Kasprowiczowego "Marchołta". Nie do warszawskiego spektaklu, w którym Ludwik

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Kłopoty z "Peer Gyntem"

Źródło:

Materiał nadesłany

Teatr nr 22

Autor:

Maria Czanerle

Data:

16.11.1970

Realizacje repertuarowe