- Tęsknota za tym, co minęło, towarzyszy mi coraz częściej. Ale to nie są tylko utyskiwania starucha. Moi młodzi aktorzy też czują niewygodę tego świata. Niewygodę płynącą z wzajemnych stosunków, sposobu życia, chęci uciekania od rzeczywistości i zamykania się np. w świecie wirtualnym - mówi reżyser JAN ENGLERT przed premierą "Ślubów panieńskich" w Teatrze Narodowym.
Jan Englert nie tylko spektakl reżyseruje, ale zagra w nim Radosta. Przed sobotnią premierą powraca pamięcią do swoich fredrowskich ról. Dorota Wyżyńska: Jak wspomina Pan swojego Gustawa i "Śluby panieńskie" z Teatru Polskiego z 1984 roku przeniesione później do Teatru Telewizji? Jan Englert: To była jedynie transmisja z teatru niezwykle ten spektakl zubożająca, zrobiona za pomocą może trzech kamer ustawionych na widowni. Bez pomysłu i wyczucia. Byliśmy tym rozgoryczeni. Joanna Szczepkowska swoją Anielę zagrała nogami. To było coś niezwykłego, co ona robiła na tym spektaklu z nogami, a w telewizji jej nóg nie pokazano ani razu. A spektakl z Polskiego? Obsada była może nieco nieco... geriatryczna. Mój Gucio miał już przekroczoną czterdziestkę, więc siłą rzeczy inaczej rozkładały się akcenty, w inny sposób trzeba było podawać ten tekst. Dlatego mój Gucio był ironiczno-cyniczny. A co Andrzej Łapicki mówił wtedy aktorom na pr�