Teatry też mają swego potwora z Loch Ness. Pojawia się regularnie po premierach sztuk Stanisława Witkiewicza przybiera postać demonicznego pytania: jak należy grać Witkacego? Zaczęto się to zaraz po roku 1956 i trwa do dziś, czyli prawie trzydzieści lat; do rzadkości należą inscenizacje, które żadnych tego typu namiętności nie budzą.
Również miody reżyser "W małym dworku" w Teatrze Małym, Jan Sycz, może z powodzeniem uchodzić za jednego tych uczniów czarnoksiężnika, których zwodzi albo lekkomyślność, albo pycha. Należy z pewnością do formacji, która już Witkacemu nie ufa, która sądzi, że należy mu pomóc, a nawet, że trzeba go czasem "dointerpretować". Z tego nastawienia wynika najpierw mylna instrukcja dla aktorów, których niesłusznie skłania reżyser do gry forsownej, pełnej radosnych naddatków, a następnie dążność do wzbogacenia sztuki o nowe znaczenia, co już jest szczególnie wątpliwe. "W małym dworku" nie jest sztuka, o tym, jak kucharcia i oficjalista zawładnęli dworem w Karłowicach; taka interpretacja mogła się zrodzić tylko z poza-tekstowych inspiracji. Po wtóre: nic na darmo oczekiwał Witkacy, że przynajmniej ta sztuka zostanie zrozumiana zgodnie z jego intencjami Jako polemika, literacka jaka parodia konwenansu rittnerowsksego z jego nastrojem i psycholog