Za sprawą Teatru Słowackiego jesteśmy świadkami - nie zawaham się tego powiedzieć - przedstawienia wielkiej piękności. Na scenę wszedł właśnie Sofoklesowy "Edyp Król" w reżyserii Lidii Zamkow, która uwierzytelniła tym spektaklem - moje i nie tylko moje przeświadczenie - iż znajduje się od dłuższego czasu w znakomitej formie artystycznej rozpinającej się na łuku takich przedstawień, jak "Makbet" i obecna właśnie premiera. Kiedy po pierwszym gongu idzie w górę kurtyna, oczom widza ukazuje się pod spalonym czerwienią łun horyzontem strzaskane pobojowisko miasta, kompozycja, która mnie osobiście przypomina niemal kopię popowstaniowej Starówki warszawskiej. W tym okrutnym pejzażu, niczym cegły odpryśnięte od zwalonych murów, tkwią ocalałe jeszcze wraki ludzkie, napiętnowane jednak nieodwracalną zagładą. Na pierwszym planie, uplasowany wedle grupy Laokoona, Edyp ogarnięty i ogarniający garstkę dzieci. Młody, piękny, jedyny w tym piekiel
Źródło:
Materiał nadesłany
"Dziennik Polski" nr 88