EN

21.04.1968 Wersja do druku

Edyp, czyli o szlachetności

Po odsłonięciu kurtyny scena przedstawia ziemię i ludzi storturowanych. Na szarych, jak gdyby z wypalonej gliny, gruzach tkwią nieruchomo - później będą się ożywiać - jakieś ogromne czarne pająki czy ptaki; nie jestem mocny w zoologii, nawet tej zdeformowanej plastycznie. Horyzont siny, rudosiny, jak gdyby przez pustynię przechodziła właśnie burza piaskowa. Ludzie leżą, przywarci do tej ziemi, a gdy się podniosą, ich ciała, twarze okażą się poryte straszliwymi bliznami, ropiejącymi i krwawiącymi ranami. Na tę ziemię i na tych ludzi padł wzrok anioła zagłady. Na pierwszym planie, z lewej, gromada dzieci usidliła stojącego mężczyznę. Obejmują go nieruchomo, zawodząc, stylizują grupę według znanego wzoru Laokoona. Dopiero po chwili, gdy odpadną od niego, okaże się, że ten jeden mężczyzna nie jest naznaczony piętnem zagłady. Jest młody, piękny, dostatnio ubrany. To król Edyp. Tak zaczyna się tragedia Sofoklesa, wyreżyserowana przez

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

"Życie Literackie" nr 16

Autor:

Zygmunt Greń

Data:

21.04.1968

Realizacje repertuarowe