- Mamy 16 śpiewaków, arie, duety, ensemble, chóry i pod tym względem - retorycznym i formalnym - jest to właściwie XIX-wieczna opera. Nowatorstwo tkwi w moim podejściu do orkiestry. W "Czarodziejskiej górze" nie ma jej w ogóle. Zastąpiła ją elektronika - mówi kompozytor Paweł Mykietyn w rozmowie z Anną S. Debowską z Gazety Wyborczej.
ANNA S. DĘBOWSKA: Co dla pana jest esencją "Czarodziejskiej góry"? PAWEŁ MYKIETYN: Co innego powieść Manna, co innego ta opera, którą robię. Najbardziej intryguje mnie granie czasem, to, że coś nagle spowalnia, spowalnia w nieskończoność. Właściwie cały pierwszy akt opery jest oparty na takim spowolnieniu, co wynika z tego, że Hans Castorp przyjechał w góry na trzy tygodnie, po czym to się wszystko zaczęło przeciągać i przeciągnęło na siedem lat. Czas, jego zmiany, to jest to, co mnie w muzyce ostatnio bardzo interesuje. A jednak z początku pan odmówił. - Dostałem cztery lata temu tę propozycję od Michała Merczyńskiego i nie ukrywam, że nie byłem do niej entuzjastycznie usposobiony. Nie dlatego, żebym nie lubił Manna, przeciwnie, "Czarodziejska góra" była jedną z ważniejszych książek, jakie przeczytałem w młodości, Mann w sposób niezwykły operuje percepcją czytelnika. Uważałem jednak za niemożliwe przełożenie tej książ