EN

7.11.2013 Wersja do druku

Dzień dobry, jestem Kobry"

Proszę pana, to był mus! Obowiązek! W każdy czwartek wieczorem trzeba było zasiąść przed telewizorem - podnosi głos medioznawca prof. Wiesław Godzic. - W przaśnych latach 60. "Kobra" to były drzwi uchylone na Zachód. To był inny świat. Wyszukany, piękny język, eleganckie stroje i wnętrza. Dla PRL-owskiego odbiorcy to wszystko było czymś z kosmosu, z Marsa. - W czasie "Kobry" ulice naprawdę pustoszały, nie ma w tym żadnej przesady. Potem były te wszystkie Jsaury" i "Dynastie". A w latach 60. to "Kobra" była "Isaurą". Każdy musiał przynajmniej się orientować, co tam grali, bo następnego dnia wszyscy to komentowali. W sklepie, w biurze, w fabryce - opowiada aktor Krzysztof Kowalewski. - To było zjawisko podobne do wspólnego oglądania meczów piłkarskich - przypomina reżyser Jerzy Gruza. - Ludzie zbierali się w domach tylko po to, by zobaczyć spektakl, i robili zakłady, kto zabił. Hitchcock z lwowskiej fali "Kobra" urodziła się w Telewizji Pols

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Dzień dobry, jestem Kobry"

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza nr 260/07.11 - Duży Format

Autor:

Maciej Wesołowski

Data:

07.11.2013