ZDENERWOWANIE - oto był stan, który - w najgorszym wypadku - budziły kolejne sztuki tego autora. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: zdenerwowanie znajdowało się na krańcowym, negatywnym biegunie odbioru jego historyjek. Jeżeli już nie wstrząsał, nie rzucał na kolana, nie zachwycał, to na pewno - denerwował. Nigdy poniżej, nigdy nie zszedł do rzędu pisarzy, na których reakcje są letnie, nijakie, grzeczne. Nie nudził, nie pozostawiał możliwości pokwitowania tego, co proponuje, uprzejmym "w zasadzie interesujące, chociaż zważywszy...". Tych "zważywszy" mogłoby być u {#os#28651}Iredyńskiego{/#} zresztą wiele. Wiadomo - obsesje, monotematy, wciąż niby o tym samym, wątki wysnute z gorzkich doświadczeń etc. A jednak było to wszystko za każdym razem inne, bogatsze, popchnięte o krok w myśleniu i w środkach wyrazu. Było. Bo oto - przyznaję się publicznie - po premierze scenicznej "Samej słodyczy" w teatrze {#os#5686}Axera{/#} na Mokotowskiej odnalaz�
Tytuł oryginalny
Dlaczego nie zdenerwował mnie Ireneusz Iredyński...
Źródło:
Materiał nadesłany
Kierunki nr 13