EN

28.10.1997 Wersja do druku

Co robić z Beckettem?

Czterdzieści lat temu, kiedy "Końcówka" poja­wiła się na scenie (1956), przerażała. Była prowokacją wobec teatru panu­jącego. Nic dziwne­go, że na utwór rzu­cili się zgłodniali nowości krytycy.

Dostrzegli w nim manifesta­cję "teatru bez Boga": oto człowiek, zatrwożony swo­ją samotnością w kosmosie, prowa­dzi ostatnią grę o sens istnienia w zmierzchającym świecie, łączyli utwór z erą atomowego wyścigu, wizją zagłady i teatrem absurdu. Dziś jednak, po latach, Beckett bardziej przypomina poczciwego Maeterlincka z jego niejasną sym­boliką, albo Camusa z jego skłon­nością do ogólnikowości. "Końcówka" to kolejny spek­takl Antoniego Libery tłumacza i reżysera, z beckettowskiej se­rii na deskach warszawskiego Dramatycznego. Jak poprzednie ("Czekając na Godota", "Radosne dni") technicznie bez zarzutu. Gra­ny w dobrym tempie, z wyczuciem niuansów tekstu, w dodatku - w ca­łości, a bez celebry. Jarosław Ga­jewski jako uległy Clov okazuje narastające znużenie i zniecierpliwie­nie, prowadzące do buntu. Adam Ferency (Hamm) daje portret tragicznego pozera, dla którego ostatnią racją istnienia jest władza. Zdziecinniali i kalecy rodzice (Ja

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

Trybuna nr 252

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data:

28.10.1997

Realizacje repertuarowe