Na początku przedstawienia "Abelerad i Heloiza" Agaty Dudy-Gracz na scenę wchodzą spowici czarnymi kapturami mnisi. Zapalają rozstawione w rządkach świece, które będą płonąć do końca spektaklu. Na końcu zgasną, swoim płomieniem wyznaczając ramy świata - zimnego świata średniowiecza, którego bohaterowie mimo gwałtowności uczuć jaka ich dotyka, pozostają chłodni niczym bryły lodu.
Ta arktyczna aura spływa na przedstawienie oparte na pełnej namiętności acz nie najlepszej sztuce Rogera Vaillanda. Opowiada ona o miłości Abelarda i Heloizy, słynnego filozofa i jego młodziutkiej uczennicy. On - Wojciech Skibiński jest pełnym wątpliwości uczonym, który w wieku czterdziestu lat odkrył uroki miłości fizycznej. Ona - Dominika Bednarczyk jest ambitną, niezwykle inteligentną i upartą nastolatką, która będąc nawet w zaawansowanej ciąży potrafi namawiać ukochanego do tego, by w żadnym wypadku nie rezygnował z katedry, na której wykłada, a co za tym idzie ze sławy i oklasków. Zmysłowe uczucie tej dwójki bohaterów pozbawione jest jednak spontaniczności. Aktorzy mimo tego, iż odkrywają swoją cielesność, tworzą wyrafinowane obrazki, a nie pełne namiętności sceny, świadczące o gwałtowności ich miłości. Powoduje to wszystko, iż spektakl odbiera się bez większych emocji, jak wystudiowany obraz, przy którym można się zat