Czy zestarzał się ten "Birbant" jak tłumaczono najpierw, "Brat marnotrawny", jak nazwano go po niej Wilde`a? O, bardzo. A może to nie on się postarzał tylko my? Może on właśnie zachowuje beztroską młodość na podobieństwo portretu Doriana Graya, a my, przeciwnie, staliśmy się zgorzkniali, zrzędliwi i zblazowani? Trudno orzec, ale i niepodobna zaprzeczyć, że między tę najlepszą komedię Wilde'a a dzisiejszą publiczność zakradło się jakieś nieporozumienie. Podziwiamy poziom intelektualny sztuki, jej ciągle żywy dowcip, ale śmiejemy się śmiechem, który by Wilde'owi nie sprawil zadowolenia. Bo przyznajemy sztuce inny kaliber, niż chciał jej nadać autor. "Ustawiamy" się z początku do utworu jak do komedii, ale po kilku scenach okazuje się, że na tym planie nie znajdziemy zadowolenia, że trzeba się przestawić na farsę. I od tej chwili wszystko, co dzieje się na scenie, przerabiamy sobie wewnętrznie na farsę i choć to i owo zbija nas czasem z
Tytuł oryginalny
"BRAT MARNOTRAWNY" (Teatr Mały)
Źródło:
Materiał nadesłany
"Tygodnik Ilustrowany" nr 16