Widzowie klaszczą, bo ze sceny pada kilka niezłych dowcipów. Jeden absurdalny. Dzwoni telefon, ktoś podnosi słuchawkę, słychać strzały. Wszyscy rzucają się na ziemię. - To z automatu - mówi Docent (Krzysztof Stroiński). Inny o wersji optymistycznej i pesymistycznej wyjścia z kryzysu. Nie będziemy powtarzać. Dla zgodności z faktami można dodać, że jest jeszcze kilka innych, które bawią, albo nie. Część lekko ściągniętych, jak ten o kraju, który z trzech stron miał przyjaciół, a tylko z jednej strony morze (przypomina się Piwnica pod Baranami). To zresztą jeszcze cieszy. Inny o królu Edwardzie I już mniej. Przede wszystkim dlatego, że spóźnił się co najmniej o dwa lata. Jak i całe przedstawienie. Niestety. W związku z tym robi się tak jakoś smutno, że żyjemy w kraju, w którym niezbyt groźne dowcipy o politykach mają szansę ukazać się na scenie teatralnej dopiero po odejściu tychże z areny politycznej. Może to i służy jakiemuś r
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura