CZASY dla teatrów nastały trudne, za to krytycy niezwykle wprost łagodni. Druzgocące recenzje można dzisiaj przeczytać chyba tylko w zbiorze Antoniego Słonimskiego "Gwałt na Melpomenie". Natomiast w branżowym miesięczniku "Teatr" raczej się chwali, jak nie można za bardzo to przynajmniej troszeczkę. A jak nie można ani trochę? Przed takim właśnie dylematem stanął Andrzej Wanat, który wysłany został do Łodzi, aby zrecenzować wystawioną przez tamtejszy Teatr im. Jaracza adaptację "Oziminy" wg Wacława Berenta. Można się domyślać na podstawie omówienia, że spektakl jest wprost fatalny, więc recenzent nie powinien mieć najmniejszych oporów. Owszem, pisze bez ogródek, że "spektakl jest fabularnie niejasny, nawet dla tych, którzy czytali powieść i pozbawiony rytmu", scenografia jest "nijaka i zaprojektowana bez większego związku z poetyką utworu", aktorzy zaś "nudzili i coś tam mimicznie ilustrowali" etc. To wszystko nasz kryt
Tytuł oryginalny
Bez uogólnień
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 37