Skazana na uczniów "Balladyna" plątała się po wojnie po polskich scenach jako zło konieczne. Jak Syzyf przepychała słowa na Widownię, gdzie wiało mniej grozą, a więcej nudą. Teatry tłumaczyły, że to w porządku, bo lektury szkolnej nie można przykadzać żadną awangardą. Wszystko musi być jak Pan Bóg stworzył, a raczej jak wieszcz Juliusz był uprzejmy napisać. Podobno poloniści trzęśli się nad każdym uronionym wyrazem czy sensem jak stare dewotki. Ciężkie życie miała "Balladyna".... W roku 1950 sam Konstanty Puzyna pisał o "Balladynie" jako o "oderwanej od własnej klasy społecznej i przez tę klasę potępionej", Nie chodziło mu jednak o klasę szkolną, a klasę robotniczo-chłopską. Parę lat później wybrzydził się na pannę B. inny wspaniały człowiek teatru, świetny scenograf - Jan Kosiński, który w książce "Kształt teatru" dał temu wyraz w następujący sposób: "Balladyna" taka, do jakiej przywykliśmy na naszych scenach, mocno
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Robotnicza, nr 5