Istnieją rozmaite krainy fantazji. Ta, po której oprowadza nas Słowacki w "Balladynie" należy do szczególnie urokliwych. Jest to bowiem dziennik lektur poety. Historycy literatury wypisali już pełny ich rejestr, a teraz widz mógłby oglądać, jak ariostyczna ironia Wieszcza rozprawia się z Szekspirem i Mickiewiczem. Mógłby, ale niestety twórcy spektaklu w Teatrze Polskim zredukowali Słowackiemu lektury. Kazali mu czytać wyłącznie okrutne klechdy braci Grimm, a potem streszczać je własnymi słowami. Należy zresztą twórców pochwalić za konsekwencję. Co umyślili, to zdziałali. Powstał spektakl klarowny w swojej ponurości, na który przedszkolanki powinny prowadzić niegrzeczne dzieci, żeby wiedziały co je czeka, kiedy będą niedobre dla mamy. Celowość podobnej operacji podważona jest przecież przez oczywiste stwierdzenie, że Teatr Polski to nie Baj. I że metody dydaktyzmu nieco się od czasów braci Grimm zmieniły. Na Karasia zd
Tytuł oryginalny
Balladyna braci Grimm
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura nr 52
Data:
26.12.1965