Przeczytałem na nowo komplet recenzji z "Balladyny" w Teatrze Polskim, moją własną również. Są dość podobne, moja również. Jeśli cokolwiek ją odróżnia, to fakt, iż przemilczałem tam osobę odtwórczyni roli tytułowej. I z tego przemilczenia chciałbym się wytłumaczyć. Pisząc mój felieton do "Kultury", znałem już opinie pism codziennych. Ich tonacja kazała mi wydzielić z oceny spektaklu problem aktorstwa Niny Andrycz. Aktorstwa, którego spektakl "Balladyny" jest jedynie epizodem, w którym to epizodzie paru recenzentów znalazło niespodziewaną okazję dla krytykanckiej weny, a nawet pretekst do zabłyśnięcia zdolnościami arytmetycznymi. I właśnie wena kolegów skłoniła mnie do chwili rozmyślań nad indywidualnością aktorki, której talent stanowi przecież jedną z bardziej niecodziennych barw w naszym teatrze. Talent nieledwie fascynujący, migotliwy, niepokojący, kontrowersyjny. Jak "perła kałakucka tym droższa, że ma kształt n
Tytuł oryginalny
Andryczówna
Źródło:
Materiał nadesłany