To nie sztuka, a nade wszystko literacko-(ob)sceniczna prowokacja. "Ten skandaliczny język trzeba w trybie doraźnym rozstrzelać JAKIMŚ językiem" - doradza Werner Schwab, autor "Czarującego korowodu według korowodu czarującego pana Arthura Schnitzlera". Podejrzewam, że wiele osób zgodziłoby się z tą tezą. Autorka tłumaczenia Monika Muskała zasługuje na uznanie, za niewyobrażalną wręcz umiejętność przypisania polskich słów sformułowaniom intrygującym, drażniącym, ale na szczęście unika obrzydliwości (choć takowe też byłyby uprawnione).
Trzeba zespołu świadomego swej ugruntowanej pozycji, aktorów, którzy umieją się bawić słowem, nawet gdy np. o penisie przychodzi mówić w dziesiątkach słownych ujęć wysublimowanych wielce. Trzeba reżysera, który dobrze wie, że będzie balansował na granicy rynsztoka, mówiąc o sprawach tak bardzo ludzkich. Schnitzler w swoim "Korowodzie" rozprawiał się z wiedeńczykami początku wieku, dowodząc, że nie wzniosłe uczucia, subtelna miłość, lecz seks jest tym, co najbardziej "podkręca" ludzi bez względu na wykształcenie, pozycję a także wiek. Sztuka wywołała skandal. Po latach, gdy "Korowód" jako podstawę do swojej wypowiedzi w sprawie erotyzmu wykorzystał kontrowersyjny Werner Schwab, skandal był znów. Także na polskim gruncie sztuka się "nie przyjęła". Teraz Bogdan Hussakowski (przez lata związany z Teatrem Jaracza jako dyrektor i reżyser) świadom materii, z jaką ma do czynienia, zamknął ją w... klatce. Tam właśnie, za siatką autor s