EN

24.04.1996 Wersja do druku

Świat bliski apokaliptycznej ruiny

Lepiej przyznać się od razu: mam do tego przedstawienia stosunek ambiwalentny.To znaczy, że niełatwo będzie mi się zdobyć na ocenę sprawiedliwą. Nie chcę udawać konesera sztuki teatralnej obojętnego na to, co się mówi i jak się mówi ze sceny, tym bardziej że przez wiele lat kształciłem swój teatralny zmysł w świątyniach sztuki, które ze sceny mówiły prawdę, bardzo często okrutną prawdę, brutalną prawdę, ale tak, że to się mieściło w ramach przyjętych kanonów estetycznych, jeśli nawet owe kanony mogły ulegać zakwestionowaniu.

Czy to były i są kanony akademickie i papierowe? Czy ich przezwyciężenie jest warunkiem dochodzenia do głębszej prawdy życia? Czy tę prawdę musi się - artystycznie, ze sceny - wyrażać kalekimi destruktami, krwawymi kikutami słownymi? Przedstawienie "Ocalonych" Edwarda Bonda - to przede wszystkim w warstwie słownej, dźwiękowej i wizualnej atak brutalności, wulgarności, obsceniczności, zdziczenia, wściekłości i wszelkiego chamstwa. I oczywiście - lawina tego typu zachowań międzyludzkich, przed którymi tzw. przyzwoity człowiek wzbrania się, jak przed uderzeniem w twarz, jak przed opluciem. I widz jest tu opluwany nieustannie przez dwie godziny. I doświadcza knajackiego uderzenia, uchwyconego w aforyzmie Andrzeja Dudzińskiego: "Język ulicy wszedł na salony. Dziś piękne słowa są na talony". Język ulicy wszedł na scenę. Czy zachowuje funkcję sztuki? Ale ważniejsze co innego: Ludzie ulicy weszli na scenę. Czy tworzą sztukę? Czy wzięci z ulicy i

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

"Słowo: Dziennik Katolicki" nr 81

Autor:

Kazimierz Kania

Data:

24.04.1996

Realizacje repertuarowe