Oto moja skromna wizja, którą zainspirował Stanisław Jerzy Lec: już nam się zdawało, że jesteśmy na samym dnie, a tymczasem rozległo się pukanie od spodu. - Kto tam? - To idzie młodość, młodość, młodość... W sprawie umizgiwania się do młodych mam podejrzenie: od czasu, gdy Jan Englert w kierowanym przez siebie teatrze wystąpił w roli starego Gombrowicza (który wyglądał notabene jak stary Hanuszkiewicz), skłonny jestem sądzić, że aktor nieco ponad miarę utożsamił się z graną przez siebie postacią. Przynajmniej, jeśli chodzi o zafascynowanie młodością. Gombrowicz z błazeńską powagą histriona prawił, że młodość to niższość, a niższość to piękność - a w gruncie rzeczy szło o to, że z powodu homoerotycznego zahamowania ta młoda piękność,czy też piękna młodość, była dla niego nie do "dutknięcia". Motywacje Englerta chyba nie są aż tak pokręcone, zresztą wyłożył je w uroczo wydziwaczonych "Ślubach panieńskich"
Tytuł oryginalny
Śpiew i rżenie starych koni z Placu Broni
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 7/8