Na blisko czterdzieści lat obecności W małym dworku na scenie przedstawień, które przeszłyby do historii teatru, wielu nie mieliśmy.
Były wprawdzie kontrowersyjne spektakle Kantora (1961) i Pankiewicza (1968), ale dominowały te zrobione po bożemu, opowiadające historię miłosnego trójkąta (właściwie czworokąta), ot, z domieszką humoru, który raz bliższy bywał grotesce, a raz farsie po prostu. Nie brakło też spektakli w mrocznej tonacji serio. Ostatnio wraca jakby ochota na granie W małym dworku; nowe inscenizacje tej sztuki ujrzał Koszalin i Łódź, teraz przyszła pora na premierę w Szczecinie. Witkacy za jeden z przejawów upadku naszej cywilizacji uważał zanik uczuć metafizycznych. W małym dworku oglądane z tej perspektywy zda się właśnie sztuką o degenerującej się powszedniości. Ingerencja świata duchów obnaża sztuczność, fasadowość rzeczywistości. Wypoczywa i kompromituje schematy nie tylko sztuki realistycznej, ale i tzw. zwykłego życia. Przedstawienie Augustynowicz zdaje się podejmować właśnie ten wątek interpretacyjny. Czyni to z uznania godną konsekwencją s