Nietuzinkowa i niebanalna, choć nieprzekonująca, jest "Przemiana" Zbigniewa Brzozy. Na widowni oglądał niedzielną premierę we wrocławskim Teatrze Polskim najwybitniejszy polski dramaturg Tadeusz Różewicz. Po premierze nie okazał dezaprobaty. Owacji jednak nie było.
Trzy rzeczy w tym przedstawieniu każdego rzucą na kolana: zamiana teatru w kino, oświetlenie sceny i magiczne łóżko Gregora Samsy. Idea, by przemówić do współczesnego widza językiem kina, dała niezwykły efekt. Siedzimy na "Przemianie" jak na niemym filmie. Podrzędne kino z taperem. trzeszczące, tanie krzesełka, stylowe napisy na ekranie, migocący jak z ręcznej kamery obraz, zbrudzone smugami barw kostiumy rodem z "Doktora Mabuse". Świat, w którym plan filmowy dramatycznie blisko sąsiaduje z krzesłami widowni. Nikt z widzów nie wie, czy spotworniały Gregor nie przerwie muślinowego ekranu i nie opadnie pomiędzy nas. Groza przemiany człowieka w robaka nabiera tu ekspresyjnych, groteskowych, więc przerażających kształtów jak w niemym kinie albo też zastyga niczym pomniki w dołujących szarościach tła. Kto chce zobaczyć, jak robak-Gregor Mariusza Kiljana chodzi po suficie czy jak kurczy się do rzeczywistych rozmiarów karalucha, dozna olśnienia. Zach